top of page
  • Zdjęcie autoraDorota Szparaga

Relacja Główny Szlak Beskidzki: Przełęcz Glinne - Magurka Radziechowska (Dzień 12)

Dystans ok. 37 km (Total 457 km)


Dziś pobudka dość wczesna, bo 4.15 i już o 5.30 byłam na trasie. Na start ostre podejście, w sumie dobrze, że wczoraj nie szłam, bo bym się bardzo zaorała na zakończenie. Trasa zapewne bardzo malownicza -wiem z przewodnika. Jednak mi od rana towarzyszył wiatr, deszcz i mgła.


Po jakimś czasie szlak odbija w prawo i trawersem przez rezerwat Pilsko wiedzie do Hali Miziowej. Od startu dzisiaj otacza mnie bujna, soczysta zieleń. Wszędzie pełno paproci. Mijam źródełko z wodą, więc uzupełniam moje zasoby. Gdy docieram na Halę Miziową jest taka mgła, że stoję obok schroniska a go nie widzę. Jestem tam o g. 7.30 z nadzieją, że kupię sobie tutaj porządne śniadanie, bo już mi się skończyło jedzenie a depozyt dopiero w Węgierskiej Górce. Niestety kuchnia była czynna dopiero od g. 8. Dość szybko wyszłam. Zniechęcające też był grupa turystów paląca papierosy przy samym wejściu. To schronisko nie zrobiło na mnie pozytywnego wrażanie, poczułam, że tu nie pasuję. Zdecydowałam, że idę dalej i śniadanie zjem na na Rysiance. Zaczyna się solidna ulewa i do tego wiatr. Jestem przemoczona i wyziębnięta. Bardzo mocno się wychładzam. Pomyślałam, że do Rysianki dam radę. Jednak po ok. 2 km widzę przed sobą drewniany schron. Niestety w stanie opłakanym. Co jest przykre, bo turyści podróżujący tak jak ja na pewno chętnie z niego korzystają. Wystarczyło by zabrać po sobie śmieci a nie zostawiać je na miejscu porozrzucane. Wtedy każdy może z niego skorzystać. Dość mocno mnie już w tym momencie trzęsie z zimna, nie pomaga nawet puchowa kurtka, którą założyłam na siebie. Decyduje się na przerwę i robię sobie kawę, żeby mnie rozgrzała i postawiła na nogi. Trochę pomogło, ale nie jestem w najlepszej formie. Mam nawet taką pokusę, żeby wyjąć śpiwór i tu zostać. Taki moment zwątpienia przemoczonego i zziębniętego wędrowca. Pokusa była bardzo silna, ale wiem, że jeszcze dużo przede mną i musze się zdyscyplinować.


Przestaje padać. Ubieram na siebie wszystko co mam: polar, kurtkę puchową i przeciwdeszczową i idę na Rysiankę. Wchodzę na chwilę, bo nie chce się rozsiadać. Zamawiam zupę pomidorową. Jest przepyszna! Dodatkowo kupuję sobie prowiant, na który pewnie normalnie bym się nie zdecydowała, ale nie mam zbyt dużego wyboru (herbaniki i snikers). Mila pani w kuchni częstuje mnie jeszcze naleśnikiem, który właśnie smaży. Nie do końca powinnam go jeść, ale w tych okolicznościach zjadam.


Nagrzałam się, najadłam, więc wskaźnik komfortu wzrósł natychmiastowo, więc ruszam dalej. Szlak jest genialnie oznaczony. Mijam rezerwat Romanka, łańcuchy po trasie trochę przypominają mi transpirenejkę. Tylko Hiszpanie nie zabezpieczają takich wąwozów, więc najnormalniej w świecie można tam zlecieć i nikt cię nie znajdzie.

Później szlak wychodzi na łąki i też jest super oznaczony. Szok, wszystko jest tutaj oznaczone. Dochodzę do stacji Słowianka i mijam wioskę Abramów. Stąd już ostatnia prosta do Węgierskiej Górki, gdzie czeka na mnie moje jedzenie.

W Węgierskiej Gorce postawiłam na priorytety, więc pierwsze co poszłam do cukierni i kupiłam sobie lody i bułki. Kolejna rzecz poszłam odebrać mój depozyt. W związku z tym, że mój plecak nie do końca się sprawdza, zwłaszcza gdy doładuję go prowiantem, poprosiłam w domu o podesłanie innego. Niestety wysłali nie ten co trzeba. No nic, stwierdziłam, że dam mu szansę. Przepakowałam się do nowego plecaka. Porozmawiałam z właścicielką willi, do której wysłałam depozyt, a która jest przemiłą osobą. Zaprosiła mnie na kawkę. Jeżeli miałabym nocować pod dachem to właśnie tam. Z resztą gości też dużo aktywnych osób, więc byłaby szansa, żeby poznać ciekawe osoby.

Ruszyłam dalej szlakiem, ale zadzwoniła moja przerażona rodzina, gdzie jestem, bo zapowiadają jakieś gwałtowne burze. Zadzwoniłam do Leszka Piekło, który sprawdził mi gdzie te burze są i jak idą. Byłam w potencjalnej strefie burzowej, dlatego wróciłam się do Węgierskiej Górki. Znalazłam altankę i postanowiłam tu przeczekać. Po jakimś czasie zadzwonił Leszek, że tej burzy na Baraniej nie będzie. Jednak pchanie się na sama Baranią tego dnia nie było już dobrym pomysłem, ponieważ było już późno. Jednak zdecydowałam się, że jeszcze coś wycisnę z tego dnia i doszłam na Magurkę Radziechowską, gdzie nocuję w schronie. Jest pięknie.


Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. To ten typ dnia na trasie, który się później wspomina. Dużo się wydarzyło. Kończy się pozytywnie. Nocuje w pięknym miejscu, ptaki mi śpiewają. Odebrałam swoje jedzenie, bo 2 ostatnie dni żywiłam się tym ze schonisk a w dłuższej perspektywie mi ono nie podchodzi. Jutro mam nadzieje ostatnia prosta do Ustronia, ale mają być burze, więc wolę teraz o tym nie myśleć.


Na trasie nie mam czasu odpowiadać na wasze wiadomości i komentarze, ale czytam je gdy mam okazję. Gdy przychodzą kryzysy, takie jak ten dzisiaj na Hali Miziowej dobrze jest wiedzieć, że jest grupa osób, która mi kibicuje i trzyma za mnie kciuki. Dziękuję!


31 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page