top of page
  • Zdjęcie autoraDorota Szparaga

Relacja Główny Szlak Beskidzki: Hala Krupowa - Bacówka na Maciejowej (Dzień 17)

Dystans ok. 38 km (Total 658km)


Dzisiejszy dzień rozpoczynam o g. 4.45. Tę noc w związku z ryzykiem intensywnych opadów w nocy spędzam w schronisku. Była nas tylko czwórka na Hali Krupowej. Ekipa GSB. Chłopaki szli w przeciwną stronę, do Ustronia. Każdy z nas miał swój pokój. Szczególnie doceniłam tego dnia ciepłą wodę i suszarkę do butów. Rano pełen rarytas: pozbierałam wysuszone wszystkie 4 pary skarpetek, które mam ze sobą. Tyle wygrać. Ubrań niestety nie udało się dosuszyć, ale przynajmniej skarpetki na start mam suche. Moją radość podzielają również koledzy, którzy robią GSB. Mieli równie przemoczone rzeczy co ja. Śniadanie wersja standardowa, czyli kaszka z bakaliami, białkiem i kawa. Tak „zatankowana” energią pakuje sprawnie moje rzeczy.


O g. 6.30 ruszam ze schroniska z nastawieniem, że będzie towarzyszył mi tego dnia deszcz. Nie zawiodłam się. Dziś do deszczu doszedł zacinający i mocno wychładzający wiatr. Na start mam suche skarpetki, więc znoszę go dość dobrze. Cisnę w dół, bo mam się spotkać z Roman Ficek, który ten szlak chce niebawem przebiec w 4 dni. Bardzo mu kibicuję. Też jestem bardzo ciekawa naszego spotkania, bo jest osobą, która w trochę ponad 39 dni pokonała Łuk Karpat. Wizja spotkania daje mi dodatkowo energię, nogi same niosą mnie w dół po tych kałużach, błocie i kamieniach.


W lesie spotykam leśnika, który jedzie na przegląd dróg po intensywnych opadach. Rozmawiamy, opowiadam mu co robię i dlaczego. Nie może przeżyć moich butów, nie rozumie jak można dzień w dzień chodzić w mokrych butach. Myślę, że osoby, które teraz idą GSB mają podobne problemy. Nie da się tego uniknąć. Po prostu trzeba przeżyć.

Wypatruję Romana na szlaku. Docieram do Wysokiej i „rzucam się” na sklep. Mam teraz taki stan, że nie do końca odczuwam głód, ale boję się, że opadnę sił dlatego dużo jem. O zjazd energetyczny przy takim wychłodzeniu nie trudno. Robię zakupy. Chowając się w przedsionku sklepu wcinam banany, bajgle i sok owocowy. Jestem najedzona na full. Piszę do Romana, okazuje się, że jest już na parkingu obok. Spotkanie w sklepie nie było takie głupie, bo przynajmniej nie kapało nam na głowę. Rozmawiamy dłuższą chwilę, no i jeszcze pamiątkowe zdjęcie na tle oznaczenia szlaku. Nasze spotkanie dodaje mi skrzydeł, więc lecę dalej.


Kolejny odcinek do Jordanowa jest dość mało urokliwy, bo prowadzi asfaltem. Tutaj przeżywam tzn. „szok cywilizacyjny”. Po tylu dniach spędzonych w górach, w ciszy wszystko w koło wydaje mi się takie głośne. Powszechnie panujący „industrial”. Mijam tereny z zakładami produkcyjnymi, tartakami. Potem wchodzę do lasu, gdzie towarzyszy mi błoto i kałuże. Po wyjściu z lasu słyszę: cześć Dorota. Rozglądam się zaskoczona kto to. Okazuje się, że to Kuba, który odprowadzał mnie w tamtą stronę z Jordanowa. Teraz jest w stroju „cywilnym”, więc go nie poznałam. Kuba czeka tu na mnie czeka z ciastem, herbatą, kawą z ekspresu oraz dwójką dzieci. Jestem przeszczęśliwa, bo tego było mi trzeba. Ciepłego napoju. Jestem rozpieszczana na tym szlaku. Jeszcze nie będzie mi się chciało iść….żartowałam! Kuba pyta, czego mi potrzeba. Mam tylko jedną bluzę z długim rękawem w ramach oszczędzania wagi. Dodatkowo od przemoczenia przed bazą Głuchaczki do tej pory nie udało mi się jej wysuszyć. Proponuje, że przywiezie mi coś z domu, ale pytam co ma na sobie. Po szybkim sprawdzeniu okazuje się, że bluzka się nada, więc zdejmuje ją z siebie i mi daje. Jest idealna: cienka i ma długi rękaw. Nawet jak zmoknie to będzie szybko schła. Dostaję jeszcze ciasto na wynos. Ruszam dalej: nakarmiona, ubrana i podniesiona na duchu.


Wysoka-Skawa to odcinek typowo asfaltowy, ale na szczęście w koło są też fajne widoki. Nad łąkami unoszą się mgiełki. Po dojściu do stacji PKP, gdy się skręca w prawo trzeba uważać, bo nie jest dobrze oznaczony skręt w lewo. Kuba mnie uprzedził, więc bardzo uważnie idę i obserwuję, gdzie powinnam skręcić. Wchodzę w podmokłe łąki. Gdy szłam w tamtą stronę nie było aż tak mokro. Teraz momentami woda jest po kostki. Dochodzę do Zakopianki. Po fragmencie szlaku wzdłuż trasy kładką przechodzę na 2 stronę. Znów idę podmokłymi łąkami. Szlak tu jest bardzo kiepsko oznaczony. Teoretycznie pamiętam, w którym kierunku powinnam iść (bardziej lewa strona, linia lasu). Wychodzę na stado owiec a pasterz macha mi ręką i wskazuje mi właściwy kierunek. Gdy podchodzę do niego rozmawiamy, choć wiem, że czasowo jestem mocno do tyłu. Rozmawiamy dłuższą chwilę. Jest na tej hali już kilka lat. Dzięki niemu nie muszę wpatrywać się w mapę. Idę do Rabki. Dzwoni do mnie zaniepokojony Leszek Piekło, co tak długo robię na tych łąkach. Leszek jest autorem przewodnika po GSB wydanego przez wydawnictwo Compass. Podgląda moją trasę dzięki nadajnikowi GPS, który mam ze sobą. Niesamowite jest to, że choć idę sama towarzyszą mi dobrzy ludzie, na których mogę liczyć, którzy o mnie myślą. Daje mi to dużo siły. Czasem pojawiają się dość niespodziewanie, jak przed chwilą spotkany pasterz.


Zamierzam przemknąć niepostrzeżenie przez Rabkę-Zdrój. Dziś miał być Turbacz, ale jak się okazuje nie dam rady tam dotrzeć. Rozważam 2 miejscówki: Maciejowa, albo przy Starych Wierchach. Lecę przez opustoszałą Rabkę. Nagle słyszę, jak ktoś krzyczy: Dorota herbata i kawa! Okazuje, że to znów Jakub, tym razem jeszcze dodatkowo z żoną i kolejna wałówką: świeża kawa z ekspresu, herbata z termosu, ciasto i kanapki ze świeżo upieczonym chlebem. Tak dbają o turystów na GSB, niesamowite. Dodatkowo przywożą mi cienką koszulkę i spodnie a la przeciwdeszczowe. I bonus: dodatkowe skarpetki. Jestem na etapie, że biorę wszystko co jest suche. Oddaję za to swoja pelerynę, której na obecną chwile mam dość oraz mokra bluzę, której nie udało mi się wysuszyć przez ostatnie dni. Żegnam się i idę w kierunku Maciejowej, gdzie chcę nocować. Informacja dla osób, które w Rabce Zdrój szukałyby bankomatu Euronetu to pytajcie o Gazdę. To jest jakieś centrum handlowe. Trzeba zejść dosłownie 2 minuty od szlaku na wysokości parku i to tu.


Nocuję w namiocie obok bacówki na Maciejowej za 10zł. W ramach tego mam dostęp do łazienki. Jest też tu otwarty przedsionek, do którego mogę się schować, gdyby przyszła jakaś nawałnica. Dostałam propozycję, że nawet w środku nocy mogę zadzwonić, gdybym chciała się przenieść do pokoju. Mam też dostęp do kontaktu.


Ten dzień uważam za bardzo udany, bo choć nie doszłam do Turbacza, jak zakładałam, to dzisiejsze spotkania dały mi dużo energii. Najpierw spotkanie z Romanem a później podwójna niespodzianka, jaką zrobił mi Kuba z rodziną. Dostałam też suche ubrania a w mojej sytuacji to nie lada rarytas. Dziś standardowo do ok. 17.30 cały czas padało, co było mega irytujące. Pod wieczór pogoda się poprawiła, dlatego zdecydowałam się na namiot. Potrzebowałam też takiego noclegu na zewnątrz, stęskniłam się za moim namiotem.


68 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page