top of page
  • Zdjęcie autoraDorota Szparaga

Pierwszy dzień wiosny w Gorcach

Zaktualizowano: 26 cze 2021

Przyszedł czas na odkrywanie kolejnego pasma górskiego czyli Gorców. Poza szlakiem czerwonym, który pokonałam podczas GSB pozostałe pasma są mi nieznane. Covid rewiduje plany wyjazdu w piątek - miałabym problem ze znalezieniem noclegu w Krakowie. Tak więc tradycyjnie ruszam w sobotę z Warszawy do Krakowa pociągiem o 5:53. Potem sprawna przesiadka w bus do Rabki Zdroju, gdzie docieram po godz. 10.00. Miasto jest zaśnieżone i stosunkowo puste. Tuż po wyjściu z asfaltowej drogi zaczynają się widoki. Słońce świeci a pod nogami mieli się świeży śnieg. Dziś w moją wędrówkę staram się wpleść interwały na podejściach: 6 minuty szybko, 4 minuty wolno. Tuż przy Bacówce na Maciejowej kończę tę część. Ożywają wspomnienia z GSB. Tu nocowałam pod namiotem. Gdy poszłam do łazienki, jakieś zwierzę zwaliło mi plecak z bali i pożarło świeżutkie, domowe ciasto. Noc była mokra i wietrzna.

Kontunuuje wędrówkę w kierunku Turbacza czerwonym szlakiem. Podejście jest długie ale stosunkowo łagodne. W międzyczasie słońce chowa się za ciemnymi chmurami. Moje nadzieje na widoki z Turbacza 1259 m zostają pogrzebane. Ośnieżone choinki niesamowicie się komponują z ciemnymi chmurami. Rozkoszuję się podejściem. Przy szczycie proszę zdjęcie chłopaka na skiturach, który szuka koleżanek na biegówkach. Na szlaku sporo turystów pieszych i skiturowców. Schronisko na Turbaczu szybciutko mijam. Robi się zimno i wietrznie. Zaczynam drugi etap mojej wycieczki. Kieruje się czerwonym szlakiem na Halę Długą. Tutaj podczas GSB rozmawiałam z pasterzem. Potem zielonym szlakiem na Jaworzynę Kamienicką 1288 m. Tutaj szlak jest już zasypany, idzie się coraz ciężej, ale za to mam swoją przestrzeń.

Przy kapliczce spotykam chłopaka na biegówkach backcountry. Wykłada mi zalety w stosunku do skiturów. Przede mną jeszcze długa droga do bazy. Zaczyna padać śnieg. Samotnie kieruje się grzbietem w kierunku Gorca. Po drodze mijam polanę widokową nad którą widać zachód słońca - nie jakiś spektakularny, ale nie wybrzydzam. Wychodzi księżyc i pojawiają się gwiazdy. Czołówka jest zbędna. Nie boję się chodzić w nocy. Jedyne co czasem pobudza moją wyobraźnię to mój cień. Przypomina mi to horrory z dzieciństwa. Gdybym miała namiot to nocowałabym w tym miejscu. Odbijam na żółty szlak w kierunku Ochotnicy. Śniegu w bród. Noc spędziłam w cieple, ale za długo nie pospałam.

W niedzielę budzi mnie słońce. Szybko się zbieram, kawa, śniadanie i w drogę. Schodzę żółtym szlakiem w kierunku Ochotnicy, żeby potem odbić na drogę rowerową na Gorc. Fascynują mnie drewniane domki, które mijam po drodze. Najprościej byłoby się kierować dalej tą drogą. Jednak decyduje się na niebieski szlak, który jest w projekcie. Podchodzi ostro pod górę. Początkowo nawet są ślady, potem już nie. W nagrodę mam widok na Tatry. Szlak schodzi do rzeki. Tam zaliczam upadek, na szczęście lód wytrzymuje. Potem już wspinam się prosto pod górę. Trudności pojawiają się na końcówce, gdy trzeba iść przez las. Przypominają mi się kursówki, gdzie chodzi się poza szlakami. Docieram w końcu do udeptanego szlaku na Gorc. Niestety niebo zasnuwają chmury. Szybciutka wizyta na wieży i kieruje się w dół niebieskim szlakiem do Rzek. Na polanie czeka mnie bardzo miłe spotkanie z moimi funami z Krakowa. Zawsze takie spotkania dodają mi energii. W dół frunę po wydeptanej ścieżce.

Końcowka prowadzi płaską drogą, gdzie mijają mnie w zawrotnym tempie narciarze na biegówkach. Na dole jest polana biwakowa, gdzie zatrzymuje się na gorącą herbatę. Zimą zawsze mam ze sobą termos. Patrzę na zegarek. O 17 muszę być w Lubomierzu. Mam do zdobycia jeszcze dwa szczyty Gorc Troszacki 1235 m i Kudłoń 1274 m. To co mnie zafascynowało w Gorcach to hale. Co prawda widoki zasłaniają chmury, ale ta przestrzeń jest niesamowita. Dodatkowo wszędzie są bacówki. Zaczyna mocno padać, robi się mini zamieć. Czarny szlak do Lubomierza ma tylko 6 km ale ledwie widać ślady. Niesamowitą radość wzbudza we mnie poruszanie się w takim sypkim śniegu. Około 1.5 km przed Lubomierzem szlak się gubi na polach. Trochę się krecę w kółko, zanim dostrzegam na mapie, że trzeba przejść przez rzekę. Marzę o frytkach. Myślę sobie, że dopiero w Krakowie taki luksus. A tu niespodzianka. Budka z jedzonkiem, gdzie są moje wymarzone frytki. Do tego herbata za 2.50 PLN. Na pobliskim przystanku spożywam ten luksusowy posiłek, a w sercu radość. W górach można się cieszyć takimi małymi rzeczami. Busik ze Szczawnicy przyjeżdża idealnie o czasie, pociąg się nie spóźnia, czegóż chcieć więcej. Do domu docieram o godzinie 23.00 z poczuciem spełnienia. Może trochę niewyspana i zmęczona podróżą, ale naładowana górską energią.


Trasa:




71 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page