Dystans ok. 45 km (Total 555km)
Po półmetku powinno być łatwiej, ale pogoda podwyższyła poziom trudności.
Dzisiejszy dzień z jednej strony należy do udanych, bo udało mi się dotrzeć tam, gdzie planowałam, czyli do Węgierskiej Górki. Jednak pogoda, która mi dzisiaj towarzyszyła sprawia, że za jakiś czas będę go wspominała z uśmiechem i z niego żartowała, natomiast dzisiaj go nienawidziłam.
Ruszyłam spod Czantorii, gdzie wczoraj po wypadku z kijkiem zgarnęła mnie Kasia z mężem. Przenocowałam u nich a rano po g. 5 odstawili mnie w to samo miejsce, żebym mogła kontynuować, już z naprawionym kijkiem.
Dziś cały dzień lało. Może z kilkoma 5 minutowymi przerwami, ale już nawet tego nie zauważałam. Ten dzień przypomniał mi mój jeden z pierwszych bieg ultra Chudy Wawrzyniec. Przez cały dzień wtedy padało i wiało, bardzo mnie to wtedy wychłodziło. Dziś miałam podobne odczucia.
Po podejściu na Czantorię, na Wielkiej Czantorii robię sobie chwilową przerwę, żeby zjeść coś konkretnego, bo rano nie miałam apetytu a energia dziś będzie mi bardzo potrzebna. Pyszne kanapki zrobione przez Kasię i do tego suszone pomidorki. Ruszam w kierunku Wielkiego Stożka, gdzie cierpliwie czeka na mnie mój plecak zamknięty w komórce. Zaczyna mocno lać. Staram się doszukiwać plusów tej sytuacji. Na pewno jest nim to, że otacza mnie piękna i bujna zieleń. Już to pisałam, ale niesamowicie wyglądają paprocie. Dochodzę na Stożek. Wszystko jest jeszcze zamknięte, ale spytałam obsługę czy mogę zjeść pod dachem. Dostaję wrzątku, więc robię sobie liofa, krówki i robię sobie kawę. Dziękuję obsłudze za wyrozumiałość, bo czekali cierpliwie aż zjem żeby zamknąć jadalnię. Później spotykam Alicję, którą znam z podejścia na Policę. Dzisiaj kończy szlak. (już go skończyła, podesłała mi potem zdjęcie). Moim kolejnym celem jest Barania Góra. Dziś warunki na szlakach są bardzo trudne, bo albo błoto po kostki, albo głębokie kałuże, albo rzeka zamiast szlaku. Najtrudniejszy był dla mnie fragment podejścia na Baranią Górę po kamieniach, które w tej widzie były bardzo śliskie a wartki strumień, który płynął szlakiem wymył go. Na podejściu spotkałam wielu turystów, którzy patrząc na sprzęt, który ze sobą nieśli musieli spać w schronisku na Przysłupie, do tego część z nich szła z dziećmi. Gdy przechodzę na drugą stronę grzbietu Baraniej Góry dołącza jeszcze wiatr. Jest bardzo zimno. Mogę również obserwować niezwykły spektakl, połączenie deszczu i mgieł napędzane mocnym wiatrem.
Idę dalej, to nie są warunki na zatrzymywanie się i podziwianie widoków. W Węgierskiej Górce jestem umówiona z panią Bronisławą, która prowadzi tutaj agroturystykę Willa u Broni i Waldka Just . To mój punkt przerzutowy. Tutaj rodzina wysłała mi kolejny plecak. Tym razem właściwy. Jestem umówiona, że rozbiję sobie namiot w jej ogródku i odbiorę swoja przesyłkę z jedzeniem i plecakiem. Docieram gdy robi się ciemno. Na dole pogoda jest dużo lepsza. Nie jest idealnie, bo pada mżawka, ale to nic w porównaniu z tym co działo się na górze. Soła, która płynie tutaj dość spokojnie po tych opadach bardzo podniosła swój poziom i wartko płynie przez wieś. Najgorsze jest to, że przez kolejne dni też ma padać. Pani Bronisława, gdy mnie zobaczyła, stosując „mentalną” przemoc pełną troski o mnie (to fakt byłam zupełnie przemoczona) nie pozwala mi się rozbić w ogródku tylko nocuje w pokoju. Trochę czuję się jak zdrajca wobec mojego namiotu, bo najpierw porzuciłam go w schronisku na Stożku a teraz dezerteruję na kwaterę, ale jestem tak przemoczona, że muszę choć trochę się wysuszyć przed jutrzejszym dniem. Pomimo tego, że wszystko mam w workach, ale i tak zmokło lub zawilgotniało. Pani Bronisława zaproponowała, że część rzeczy wrzuci mi do suszarki, więc jutro przynajmniej na start będą suche. Jestem bardzo zziębnięta po tych ulewach. Dziś odpoczywam, a jutro już z nową energią ruszam dalej.
Comments