Dystans ok. 30 km (Total 927km)
W związku z warunkami atmosferycznymi decyduję się na nocleg w Chacie w Przybyszowie. Noc spędzam na poddaszu otulona kocami i kotem. Kto mnie zna ten wie, że uwielbiam koty, więc takie towarzystwo bardzo mi pasowało. Mój naturalny koci kaloryferek, przytulne poddasze i trudny poprzedni dzień sprawiły, że było mi bardzo trudno wstać. Walka trwała dłuższą chwilę. Śniadanie i kawa w towarzystwie mojego kociego towarzysza. Spakowana ruszyłam w kierunku Komańczy. Po chwili marszu spotykam Roman Ficek, który chce zrobić rekord trasy GSB i przebiec ją w 4 dni. Nasze spotkanie mnie rozbudziło i dało energii. Ostrzegł mnie, że na odcinku do Komańczy czeka mnie dużo błota. Zamyślam się i przegapiam skręt z drogi do lasu (dość kiepsko oznaczony). Idę błotnistą drogą dodatkowo rozjechaną przez traktory i zapadam się w błoto. Po chwili patrzę na mapę i orientuję się, że coś nie gra.
Wracam do momentu, gdy widziałam ostatni znak. Muszę powiedzieć, że to błoto, w które się tak zapadam wygrywa z tym, którego doświadczyłam w okolicach Bartnego. Mogę założyć już swoisty ranking. Odnajduję szlak, na szczęście wygląda lepiej niż droga, którą szłam. Idę gęstym lasem do momentu podejścia pod Wahalowski Wierch. Miejsce jednego z moich poprzednich noclegów. Spotykam tutaj chłopaka, który wita mnie słowami: szkoda, że cię wcześniej nie spotkałem, błądzę tu już od godziny! Schodząc z Wahalowskiego wierchu trzeba uważnie się rozglądać, aby w dobrym miejscu odbić w lewo a nie pójść prosto drogą w kierunku bazy namiotowej.
Po wejściu na Wahalowski nareszcie mogę zobaczyć te piękne widoki, które się roztaczają z tego może niezbyt wybitnego szczytu, ale za to z panoramą 360 stopni. Tak się zachwycam widokami, że po wejściu do lasu zamiast szlakiem wchodzę na polną drogą. Gdy się orientuję, że źle idę podejmuję niezbyt rozsądną decyzję, że zamiast wrócić po śladach dojdę lasem do szlaku. Nim do niego docieram brodzę w jeżynach, pokrzywach i przechodzę przez kilka powalonych drzew. Nie ma co uatrakcyjniłam sobie zejście do schroniska w Komańczy. Wychodzę z lasu ubłocona, podrapana, czerwona na twarzy i spocona. Tak docieram do drogi. Zatrzymuje się pan w eleganckim samochodzie i proponuje mi podwózkę. Z wiadomych względów odmawiam, ale muszę powiedzieć, że to był bardzo dobry człowiek, jeżeli chciał mnie zabrać do samochodu w tym stanie.
W Komańczy szybkie zakupy. Znajduję miejsce w cieniu, gdzie wcinam bułę z łososiem i lody. Ruszam w kierunku Preuk. Za zabudowaniami znajduję ustronne miejsce i ucinam sobie krótką, regeneracyjną drzemkę. Ruszam do Duszatynia. Przy krzyżu spotykam rodzinę z Myslowic. Dalej idziemy razem. Wymieniamy się doświadczeniami na temat Pirenejów i Gruzji. Zaczyna łagodnie padać. Moi towarzysze cieszą się, że przynajmniej się trochę ochłodzi. Ja też tak kiedyś myślałam. Rozstajemy się, ja podkręcam tempo i ubieram mój zestaw przeciwdeszczowy. Gdy jestem już tuż pod Chryszczatą zaczyna się burza. W porównaniu w wczorajszą dość łagodna. Tak, mam też już swój ranking burz. Słyszę gdzieś blisko mocne wyładowanie, dlatego zaczynam szybko schodzić w kierunku przełęczy Żebrak. Po drodze widzę świeżo złamane drzewo. Prawdopodobnie uderzył w nie piorun. Trasę do przełęczy Żebrak pokonuję ekspresowo.
Znów muszę zmieniać swoje plany. Decyduję się zejść do bazy Rabe Studencka Baza Namiotowa "Rabe" w Bieszczadach i tam przenocować. Gdy docieram pali się ognisko a bazowa nastawia wodę na herbatę. Marzyłam o czymś ciepłym do picia. Decyduję się wynająć namiot za 5 zł, bo całą noc ma padać a mój zmoknięty by mnie tylko dociążył i musiałabym go na trasie suszyć. Jem kolację z innymi, którzy ogrzewają się przy ognisku. Niestety choćbym chciała to nie dam rady posiedzieć dłużej, bo atakują nas muszki. Nawet ogień ich nie odstrasza.
Przede mną ostatnie dwa dni. Końcówka to dla mnie trudne doświadczenie, bo gdy miałam tylko ulewy to był głównie dyskomfort. Gdy wchodzą w gre burze chodzi również o bezpieczeństwo. Ciągle muszę zmieniać plany, bo nie wiem gdzie będę mogła dojść następnego dnia nim mnie nie złapie burza. Z jednej strony czuję radość, że jestem już tak blisko celu, że tyle przeszłam, że dałam radę. Z drugiej będzie mi tego brakowało. Tego życia na szlaku. Pogoda dała mi w kość, ale zżyłam się z górami. Czuję, że to moje miejsce. Organizm też już się przyzwyczaił. Jedyne co mi doskwiera to brak snu.
Dziś nie będzie zdjęć, bo niestety zawiesił mi się telefon. Nie pomógł restart. Może zawilgotniał. W każdym razie nie mogłam robić zdjęć.
Comentários