Trasa: Mszana Dolna - Ostra - Jasień - Krzystonów - Szczawa - Zbłudzkie Wierchy - Kamienica - Modyń - Łącko
Dystans: 56 km Przewyższenia: 2125+/-2142
Dzień pierwszy, więc z naładowanymi akumulatorami i na lekkiej adrenalinie wstaje o g. 4 nad ranem, żeby spokojnie zjeść śniadanie i napić się kawy. Plecak z prowiantem zapakowałam już wczoraj. W przeciwieństwie do GSB nic więcej nie mam do ogarnięcia, bo dzień już jest bardzo krótki i na nocleg będę wracała na kwaterę. Duża odmiana, nic nie trzeba pakować ani składać namiotu. Nie muszę się rozgrzewać. Komforcik.
Ruszam punktualnie o godz.5.00 żeby pół godziny później spotkać się z Anią i Mariuszem ze Szczyt za Szczytem.
Czekali na mnie w swoim busie z kawą. Przyjechali zdobywać szczyty Beskidu Wyspowego, ale te mniej znane. Dzięki temu spotkaniu mam fajną energię na początek dnia.
Kieruje się szlakiem zielonym. Dopływam do dwóch wysp: Ogorzałej oraz Ostrej – tak dobrze mi znanej z wypraw weekendowych. Pomimo tego, że na tym szlaku jestem trzeci raz w tym roku to mgła i chmury nadają mu zupełnie inny klimat. Te chmury sprawiają, że na Ostrej nie mogę się napatrzeć na widoki. Najprawdziwsze beskidzkie wyspy tonące w mgłach.
Szlak dalej prowadzi przez łąki i bukowy las. Na Przęłęczy pod Kobylicą zatrzymuje się, bo słyszę coś w rodzaju krzyku, szczekania. Potem rozlegają się odgłosy walki – chyba pomiędzy jeleniami. Słychać, jak uderzają się porożami.
Kolejny szczyty zdobywam w paśmie Jasienia - Jasień i Kutrzycę. Tuż przed Jasieniem jest Polana Laki. Tutaj widok zapiera dech w piersiach. Zostaje chwilę, żeby podziwiać beskidzkie wyspy zatopione w mgłach. Piękny widok wzbogacają drzewa w barwach jesieni.
Z Kutrzycy widać lekko ośnieżone Tatry. Tutaj robię krótki przystanek na kanapkę z makrelą i herbatę. W lecie jest to bardzo popularne miejsce. Jest tu kapliczka a poniżej bacówka, w której można nocować.
Dalej szlak prowadzi przez las bukowy. Gdy idę cały czas zerkam na lewą stronę, gdzie między drzewami prześwitują omglone wyspy. Po drodze odwiedzam Polanę Wały z bazą namiotową oraz Pod Krzystonowem a następnie schodzę do przełęczy. Stąd kieruje się niebieskim szlakiem do Szczawy. Potem czerwonym szlakiem idę zdobyć Zbłudzkie Wierchy. Tutaj trasa jest trochę zakręcona. W pewnym momencie gubię szlak. Nie chce już się cofać więc przedzieram się przez jar. Potem przez chwilę mam pomysł, żeby iść na sagę pod górę. Już prawie wchodzę w zarośla. Jednak, gdy wypłaszam z nich jakieś zwierzę decyduje się grzecznie wrócić na szlak. Jar kojarzy mi się z moim weekendowym wyjazdem gdzie razem z koleżanką praktykowałam nawigację w nocy. Koleżanka o pierwszej nad ranem wprowadziła nas do jaru. Przedzieraliśmy się przez niego około godziny. Adrenalina była taka, że nie odczuwałam senności jak zazwyczaj o tej porze.
Ze Zbłudzkich Wierchów zbiegam do Kamienicy. Przy jednym gospodarstwie, tuż przy drodze, pasie się koń a obok towarzyszy mu owca. Wdaje się w krótką rozmowę z gospodarzami. Pytają skąd jestem. Odpowiadam: "Z centrum". Na co pada pytanie "z centrum Kamienicy?". Odpowiadam "Nie, z centrum Polski czyli spod Warszawy". W pewnym momencie koń zrywa się do galopu a owca za nim. Okazuje się, że owca nie odstępuje konia na krok - to koleżanki.
Dalej szlak prowadzi drogą ok 3km aż do Zbłudzy. Zaczyna padać, ale na szczęście jest ciepło. Kieruje się na Modyń. Myślę sobie: szybko się wdrapię, w końcu to tylko 3,5 km. Jednak na skręcie z drogi mam kłopot z lokalizacją szlaku. Przez jakiś czas przedzieram się przez krzaki aż w końcu trafiam na właściwą drogę. Na Modyń docieram o 16.45. Jest tu krzyż, ławki oraz fundamenty pod wieżę. Podobno Modyń jest „żeńska”.
Robi się ciemno. Szybkie zdjęcia i w dół. Przede mną jeszcze 11 km. Włączam czołówkę, ale z racji mgły nic nie widać. Szlak żółty jest dobrze oznaczony, oprócz jednego miejsca. Tu zakręcam się jak słoik ogórków. Jednak po jakimś czasie wychodzę z opresji. W nocy uruchamiają się we mnie jakieś nowe moce. Mózg szybciej pracuje a z ciała odchodzi zmęczenie.

Nie planowałam chodzenia w nocy. Były jednak tak piękne widoki, że bardzo dużo czasu mi zeszło na zdjęcia i filmy. Dzielnie schodzę w dół trzymając czołówkę w ręce żeby oświetlać podłoże. Gdy dochodzę do przełęczy widzę jakieś światło w oddali. Z ciemności wyłania się Ania i Mariusz ze Szczyt za szczytem z zupą pomidorową. Była to ogromna niespodzianka dla mnie. Bardzo się ucieszyłam na ich widok. Szybko zjadam i lecę dalej. Do Lącka jeszcze 5 km, które pokonuje bardzo sprawnie. Tutaj dla odmiany czeka na mnie Pan Czesław Szynalik „dusza Beskidu Wyspowego”. Zawozi mnie do mojej bazy w Mszanie - do "Słoneczka". Tutaj Pani Lucyna czeka z pysznym obiadem. Ten wyjazd bardzo się różni od poprzednich. Mam bardzo luksusowe warunki do regeneracji i nie muszę targać ze sobą plecaka. Czasem lubię się porozpieszczać.
B.b.ciekawe!
Wprawdzie nie doszukałem się daty wyprawy, a tylko orientuję się, że jesienią...No bo zawsze dobrze zapamiętać szczegoły wyposażenia, pogodę itd
Przeczytam więc całą relację z wyprawy, a potem o weekendowych wycieczkach w BW- bo czuję się zainspirowany!